niedziela, 14 czerwca 2015

Krapkowice, opolskie - Zakłady Papiernicze


    Miasteczko Krapkowice okazuje się mieć więcej urbexu do zaoferowania niż można by się spodziewać. Następnym punktem "turystycznym" na naszym szlaku exploringu były w połowie opuszczone zakłady papiernicze. W połowie opuszczone - można by pomyśleć że skoro tylko polowa nadawała się do zwiedzania to owa powierzchnia była niezbyt rozległa. Nic bardziej mylnego. Moglibyśmy ten obiekt określić mianem opuszczonego miasteczka, gdyż budynki ciągnęły się w nieskończoność.

    Na pierwszy ogień poszła przyzakładowa przychodnia. Ogólnie rzecz biorąc masa szkła i miliony pokoi które wcześniej były siedzibami cenionych lekarzy. Zwiedzaliśmy to miejsce dosyć długo ponieważ korytarze nie miały końca a każde pomieszczenie kryło w sobie własną, tragiczną historię. Oczywiście nie mogło być zbyt poważnie, bo Magda kręciła film i skupiając się na ekranie dostała prawie zawału serca wchodząc sobie do kolejnego pomieszczenia i widząc schylonego Szymona. Rzecz jasna cięta riposta ze strony Krzysztofa padła i tak powstało hasło "opuszczona dupa".

    Parter piętro i strych wyglądały podobnie, tyle że na strychu ktoś spalił tonę dokumentów, wiec woń okadzonego papieru dosyć dawała się we znaki. Po przychodni ruszyliśmy w stronę chyba 10 budynków gdzie większa część z nich była w stanie kompletnego rozkładu. Po drodze minęliśmy wieżę na którą de facto można by wejść i zaznaczymy że męska część teamu była bardzo skora to zrobić ale BHP naszym pierwszym przykazaniem, a że schodki nie były bynajmniej pewne, ruszyliśmy dalej. Budynki, które zwiedzaliśmy były ogromne, puste i zarośnięte. Wchodziliśmy kolejno do każdego i ok. 10 min spędzaliśmy rozglądając się wokół siebie. Majestat tych budowli, które przegrały walkę z nieuchronnym biegiem czasu spowodował u nas chwile refleksji. Może miejsca w których dziś mieszkamy czy pracujemy będą tak wyglądać za 20 lat? A cofając się 20 lat wstecz i patrząc na te ruiny możemy dostrzec brygadzistę w białym kasku drącego mordę na pracowników i patrzącego każdemu przez ramie. Ach tyle refleksji ale miejsce refleksyjne - tak nas powitały i pożegnały zakłady papiernicze w Krapkowicach.

Ekipa GROZI ZAWALENIEM

Więcej zdjęć tutaj.
Nasz fanpage.






środa, 3 czerwca 2015

Krapkowice, opolskie - Domek

    Będąc w Krapkowicach natrafiliśmy na kolejny obiekt, zapraszający do eksploracji, a mianowicie opuszczony domek jednorodzinny. Stojący sobie spokojnie pomiędzy dwoma szczęśliwie zamieszkałymi domami, tak jakby był albo niewidzialny albo wszyscy udawaliby ze on nie istnieje. Skusiła nas otwarta brama, trawa sięgająca nam po pachy i nieprzenikniona cisza. Przejście przez frontowe drzwi trwało 0.3 sekundy, ale czas który spędziliśmy w przedsionku zajął wieczność. Oczywiście Krzysiu wpadł w swój prywatny świat fotografowania, a uwagę Magdy i Nat skupił Gapcio,.naklejony na drzwi toalety i dwie swobodnie wiszące klamerki na sznurku do ubrań. Widok zaprawdę dający do myślenia . Następnie ruszyliśmy dalej zwiedzając parter. Znaleźliśmy figurkę ukrzyżowanego Chrystusa, masę zniczy i zapach kuchni, która kiedyś tam była. Oczywiście Magda i Nat weszły w burzliwa dyskusje, kto ma wejść pierwszy do następnego pokoju ale niespodziewanie pojawił się mister Krzyś - nasz best eva fotograf - i otworzył kolejne drzwi. Tak zwiedziliśmy parter. Następna w kolejce była piwnica. Niepewnie wchodząc w kolejności powyższej, Krzyś, Magda i Nat, zauważyliśmy, że piwnica jest pełna książek i przetworów. Były tam nawet fajne pomidory w occie, na które Magda miała smaka, ale trzymając się zasady niedotykania niczego z opuszczonych miejsc obeszła się smakiem. Pozostało tylko piętro. Jeden pokój był pusty, drugi zaś pełen świadectw z religii, jakichś zdjęć i pamiątek rodzinnych. Było to wspaniałe przeżycie. Jeden zaś pokój był zamknięty na klucz. Nie udało się nam go otworzyć niestety ... (MADZIA)


    Kiedy ktoś zadaje pytanie pasjonatowi urban exploringu "co jest takiego fajnego jest w łażeniu po ruinach?" jedną z częściej udzielanych odpowiedzi jest "klimat, który tam panuje". Każdy, kto odwiedza takie zawieszone w czasie miejsce, odczuwa specyficzną atmosferę danego obiektu. Lubimy chłonąć nastrój industrialnych przestrzeni. Czujemy to w opuszczonych fabrykach, gdzie nadal stoją pozostawione tam dawno temu sprzęty. Uwielbiamy krajobraz, jaki malują popękane ściany starych budowli. Lubimy kręte korytarze, ciemne piwnice czy nadżarte zębem czasu produkcyjne hale. Fascynują nas ruiny budynków sprzed kilkudziesięciu, a nawet kilkuset lat. Być może wielu z nas ma jakiś określony typ takich miejsc, który szczególnie sobie upodobał. My też to wszystko uwielbiamy, inaczej przecież nie czytalibyście tego bloga, jednakże nie spodziewaliśmy się, że tak mocno wpłynie na nas zwiedzanie "zwykłego", mieszkalnego domku.

    Od opisywanego w poprzedniej notce budynku PKP do owego domku jest jakieś kilkaset metrów. Z zewnątrz zwykły szary klocek, jedyne co rzuciło nam się w oczy to wylewająca się z rozbitego okna firanka. Jednak już samo przekroczenie progu było ciekawym doświadczeniem. Dziwnie się robi na samą myśl, kiedy chodzi się po czyimś byłym miejscu zamieszkania. Dla jednej lub więcej osób był to dom. Miejsce w, którym spędzamy dużą część naszego życia, zapewne ważne dla każdego. Przysłowiowy "dach nad głową", przestrzeń mająca nam zapewnić schronienie i poczucie bezpieczeństwa. Jednak to co tam znaleźliśmy wydało się nam po prostu smutne. Ślady, które ktoś tam pozostawił, zdawały się należeć do bardzo samotnej osoby. Jak wiadomo, wyobraźnia w takich obiektach pracuję na zwiększonych obrotach i być może sami sobie dopisujemy znaczenia przedmiotów, na jakie się w takich podróżach natykamy, Jednak dziwnie nam się zrobiło widząc porozrzucane po podłodze zdjęcia. Nie wiadomo czy leżały tak "oryginalnie" czy pozostawili je w takim stanie inni eksploratorzy, jednak robiły przygnębiające wrażenie. Tym bardziej, że personalia i czas podany na odwrocie tych zdjęć, jak również na znalezionych wśród nich świadectwach szkolnych, wskazywać mógł na to, że osoba niegdyś tam mieszkająca straciła kontakt z rodziną. Innymi przedmiotami pogłębiającymi wrażenie izolacji i samotności była duża ilość zniczy i krucyfiks na, które się tam natknęliśmy. Na dokładkę, już wychodząc z domku, znaleźliśmy płytę nagrobną leżącą w krzakach. Na płycie było wyryte imię i nazwisko prawdopodobnego właściciela budynku. 

    Do teraz nie wiemy na ile był to efekt naszej wyobraźni a na ile dowody tego, że rzeczywiście tak było. Ale wydało nam się, że domek do którego weszliśmy należał niegdyś do bardzo samotnego i porzuconego człowieka. Obojętnie na ile nasze wrażenia były prawdziwe, jednak podróż po takim miejscach rodzi pytania o rzeczy ostateczne. Na co dzień wielu z nas nie zadaje sobie takich pytań, jednak ten trip był ku temu dobrą okazją. Miejsce przytłoczyło nas klimatem i było ciekawą i pouczająca podróżą. 
    PS. warto też zejść do piwniczki, nadal stoją tam zawekowane słoiczki z przetworami. (KRZYSZTOF)

Ekipa GROZI ZAWALENIEM

Więcej zdjęć tutaj.
Nasz fanpage.