Kiedy ktoś zadaje pytanie pasjonatowi urban exploringu "co jest takiego fajnego jest w łażeniu po ruinach?" jedną z częściej udzielanych odpowiedzi jest "klimat, który tam panuje". Każdy, kto odwiedza takie zawieszone w czasie miejsce, odczuwa specyficzną atmosferę danego obiektu. Lubimy chłonąć nastrój industrialnych przestrzeni. Czujemy to w opuszczonych fabrykach, gdzie nadal stoją pozostawione tam dawno temu sprzęty. Uwielbiamy krajobraz, jaki malują popękane ściany starych budowli. Lubimy kręte korytarze, ciemne piwnice czy nadżarte zębem czasu produkcyjne hale. Fascynują nas ruiny budynków sprzed kilkudziesięciu, a nawet kilkuset lat. Być może wielu z nas ma jakiś określony typ takich miejsc, który szczególnie sobie upodobał. My też to wszystko uwielbiamy, inaczej przecież nie czytalibyście tego bloga, jednakże nie spodziewaliśmy się, że tak mocno wpłynie na nas zwiedzanie "zwykłego", mieszkalnego domku.
Od opisywanego w poprzedniej notce budynku PKP do owego domku jest jakieś kilkaset metrów. Z zewnątrz zwykły szary klocek, jedyne co rzuciło nam się w oczy to wylewająca się z rozbitego okna firanka. Jednak już samo przekroczenie progu było ciekawym doświadczeniem. Dziwnie się robi na samą myśl, kiedy chodzi się po czyimś byłym miejscu zamieszkania. Dla jednej lub więcej osób był to dom. Miejsce w, którym spędzamy dużą część naszego życia, zapewne ważne dla każdego. Przysłowiowy "dach nad głową", przestrzeń mająca nam zapewnić schronienie i poczucie bezpieczeństwa. Jednak to co tam znaleźliśmy wydało się nam po prostu smutne. Ślady, które ktoś tam pozostawił, zdawały się należeć do bardzo samotnej osoby. Jak wiadomo, wyobraźnia w takich obiektach pracuję na zwiększonych obrotach i być może sami sobie dopisujemy znaczenia przedmiotów, na jakie się w takich podróżach natykamy, Jednak dziwnie nam się zrobiło widząc porozrzucane po podłodze zdjęcia. Nie wiadomo czy leżały tak "oryginalnie" czy pozostawili je w takim stanie inni eksploratorzy, jednak robiły przygnębiające wrażenie. Tym bardziej, że personalia i czas podany na odwrocie tych zdjęć, jak również na znalezionych wśród nich świadectwach szkolnych, wskazywać mógł na to, że osoba niegdyś tam mieszkająca straciła kontakt z rodziną. Innymi przedmiotami pogłębiającymi wrażenie izolacji i samotności była duża ilość zniczy i krucyfiks na, które się tam natknęliśmy. Na dokładkę, już wychodząc z domku, znaleźliśmy płytę nagrobną leżącą w krzakach. Na płycie było wyryte imię i nazwisko prawdopodobnego właściciela budynku.
Do teraz nie wiemy na ile był to efekt naszej wyobraźni a na ile dowody tego, że rzeczywiście tak było. Ale wydało nam się, że domek do którego weszliśmy należał niegdyś do bardzo samotnego i porzuconego człowieka. Obojętnie na ile nasze wrażenia były prawdziwe, jednak podróż po takim miejscach rodzi pytania o rzeczy ostateczne. Na co dzień wielu z nas nie zadaje sobie takich pytań, jednak ten trip był ku temu dobrą okazją. Miejsce przytłoczyło nas klimatem i było ciekawą i pouczająca podróżą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz